sypię się. a nie wyglądam, prawda? na 5 minut pokażę wam me desperackie oblicze.
po raz już któryś... więc jeśli już wiesz jak to wygląda to opuść. wyjdź stąd, w sensie.
dzień, pomijając to, co każdy z was dziś zrobił, czyli odwiedziny tego dziwnego miejsca z ciężkim echem i koszykiem w łapie, spędziłam na wpatrywaniu się punkt na ścianie, w dużym, jak i w małym pokoju, w każdym mam taki punkt, albo patrzyłam w okno z którego biło ostrym rażącym światłem które teoretycznie powinno mnie podnosić na duchu PRZECIEŻ COŚ TRZEBA ROBIĆ w takich momentach, mogę je nazwać mocno przełomowymi (i później jak się już napatrzyłam na to światło z okna to nic nie widziałam i było dobrze, spokojnie, tak jakbym ogłuchła oczami, ale nie tylko nimi, było tak, jakbym się zanurzyła w wodzie,zamknęła oczy, dźwięki dochodziły później, zresztą wszystko dochodzi do mnie później) - otworzyłam drzwi TYM myślom, wdarły się do mózgu, później jak wiadomo rozchodziły się żyłami, czy tam neuronami, zupełnie jak ty, zupełnie jak wiosna, powoli, tylko myśli... kiedyś się broniłam, odpuściłam wczoraj. jakoś dziwnie jest mi zimno, kaloryfer na piątkę siedzenie przy nim podczas patrzenia w jedno miejsce. o, wanna mnie ratuje i ta głuchość (tak to się mówi? może głuchota?). w każdym razie (bo będę tak mówić:) głuchość zmysłów. oczuiuszu.
jeszcze jedna rzecz mnie ratuje: USTAUSTA god bless tvn
lubię the great gig in the sky
sobota, 3 kwietnia 2010
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz